
Przekonana o tym, że aktualnie nie ma na świecie drugiej, tak szczęśliwej osoby, jak ja – zaczęłam sięgać planami coraz dalej. Dopełnieniem tego był fakt, że moja siostra również na dniach miała urodzić synka. Mojego pierwszego siostrzeńca. Tak zdublowana radość nie pozwalała ani na chwilę przyciągnąć żadnej złej myśli. Każdy kolejny dzień niby zwyczajny, a jednak tak wyjątkowy. Codziennie rano z przyjemnością wstawałam do pracy, którą kochałam. Uwielbiałam pracować z ludźmi. Kiedy mogłam przyczynić się do tego, żeby ktoś miał lepszy dzień, czy nawet łzy wzruszenia po tym, jak udało się zwalczyć problem, z którym wcześniej latami nie mógł sobie poradzić – dawało mi to ogromną satysfakcję. Po pracy przez kilka dni jeździłam do szpitala, gdyż siostra leżała już na oddziale, bo poród mógł zacząć się w każdej chwili. Rozmawiałyśmy o tym, jak to nasze dzieci będą robiły wspólnie przeróżne rzeczy – w końcu to rówieśnicy! Opowiadałam Natalii o badaniu USG 3D, na które jesteśmy zapisani:
„Koniecznie przyślij mi zdjęcie! Chcę poznać moją siostrzenicę.” – usłyszałam.
„Nie ma innej opcji. Prześlę na pewno” – odpowiedziałam z uśmiechem.
***
Tego dnia dość późno skończyłam pracę. Pojechałam do szpitala, wiedząc już, że chyba wreszcie mały dżentelmen chce poznać rodziców. Coś zaczęło się dziać. Decyzja zapadła – czas na porodówkę. Wzruszona do granic możliwości zostawiłam ich w trójkę i kilkukrotnie powtarzałam, że trzymam kciuki i czekam na wieści. W domu nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Chodziłam z jednego miejsca do drugiego, ściskając w ręce komórkę i spoglądając na nią średnio co 5 sekund, jakby to miało coś zmienić.
W końcu jest! Dostałam SMS! Oddzwoniłam natychmiast, ale w sumie niewiele byłam w stanie powiedzieć, bo w międzyczasie zdążyłam się rozpłakać z tych emocji.
„ Nie płacz już, bo zaraz ja zacznę!” – uspokajała mnie siostra. Tak, ona mnie. Choć przecież logiczne wydawałoby się, gdyby było na odwrót.
Odwiedziłam ich, jak tylko dostałam zielone światło. Mając na rękach malutkiego Ksawerego przedstawiłam go jego małej kuzynce, która jest jeszcze w brzuszku. Było pięknie. W duchu byłam wyciszona, spokojna, szczęśliwa – spełniona. Zostałam ciocią tego przystojnego kawalera!
Wychodząc rzuciłam szybko na pożegnanie, że odezwę się jutro po badaniach. W końcu i siostra będzie mogła zobaczyć swoją siostrzenicę.
***
Usiedliśmy w poczekalni. Przed nami czekały jeszcze dwie panie. My rozmawialiśmy, żartowaliśmy i cierpliwie czekaliśmy na swoją kolej. Dobry humor nas nie opuszczał. W końcu pan doktor zaprosił nas do gabinetu. Najpierw bardzo szczegółowy wywiad, rozmowa, aż przyszedł czas na badanie. Szczęśliwa, że za chwilkę zobaczę buźkę naszej córeczki, wpatrywałam się w monitor. Pan doktor badając, opowiadał nam o tym, co widzi. Trochę to trwało, bo mała obróciła się tak, że bardzo ciężko było dokładnie sprawdzić wszystkie narządy.
– „W tej pozycji nie jestem w stanie dokładnie zbadać dziecka. Proponuję, abyście poczekali państwo w poczekalni i za chwilę spróbujemy znowu.” – poinformował nas pan doktor – „Niech pani trochę pochodzi, zrobi kilka przysiadów, zje coś słodkiego, może córka się obróci i da nam się zbadać” – zażartował, po czym zupełnie na poważnie dodał – „Chciałbym bardzo dokładnie zbadać serduszko, bo nie jestem do końca pewien czy wszystko jest w porządku. Chcę sprawdzić wszystko jeszcze raz, by mieć pewność.”
Zmroziło mnie i przeszedł po plecach dreszcz – „Dlaczego niby miałoby być coś nie tak, przecież niespełna 4 tygodnie wcześniej byliśmy na badaniu i wszystko było dobrze. Przecież pytałam o serduszko. Na pewno ułożenie małej po prostu zafałszowało obraz. Za chwilę wejdziemy do gabinetu i po badaniu usłyszymy, że wszystko jest dobrze. Przecież…” – Starałam sobie to wszystko logicznie wytłumaczyć i nie dopuścić do siebie złych myśli. – „Obróć się Myszko, pan doktor musi Cię dokładnie zbadać, żebyśmy mieli pewność, że jesteś zdrowa.” – spacerowałam po poczekalni i przekonana o tym, że serduszko jest zdrowe, delektowałam się szczęściem i, jak się później okazało, ostatnimi chwilami bezcennego spokoju.
Kiedy lekarz drugi raz zaprosił nas do gabinetu, położyłam się od razu na badanie. Przedłużająca się w nieskończoność cisza sprawiała, że zaczynałam wariować. Wpatrywałam się na zmianę w ekran, jakbym miała rozumieć co znaczą te zlane w jedno plamki i w twarz pana doktora, z której nie dało się nic wyczytać. Napięcie rosło, a atmosfera robiła się tak gęsta, że można było ciąć ją nożem.
– „Niestety tak, jak podejrzewałem wcześniej, obraz serduszka nie jest do końca prawidłowy. Ciężko na tym etapie ocenić, jaka to jest wada… Zapraszam państwa do biurka” – po tych słowach każde następne zlewało się z kolejnymi i nie byłam już w stanie zrozumieć nic więcej. Miałam wrażenie, że to nie jest skierowane do mnie, że te informacje dla kogoś innego, kogoś obok. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale ja nie chciałam płakać. Chciałam dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Idąc w stronę biurka, oboje z mężem mieliśmy przerażone spojrzenia skierowane wzajemnie w swoją stronę. – „To jest jakiś beznadziejny żart. Za chwilę usiądziemy, ochłoniemy i dowiemy się, że to nieprawda… Przecież to nie może być prawda!” – krzyczałam do siebie w swojej głowie…
To, co było później, działo się obok mnie. Jakby mnie w ogóle nie dotyczyło. Nie mieściło mi się w głowie to, co pan doktor do nas mówił. Wyliczając po kolei kolejne nieprawidłowości, których nazwy były dla nas jakąś czarną magią, pan doktor starał się bardzo powoli wszystko dokładnie nam wytłumaczyć, wyjaśnić i rozpisać. Nie miałam pojęcia, co znaczą te wszystkie skróty, terminy medyczne i co to może ostatecznie oznaczać. Chciałam tylko wiedzieć, jak to możliwe, że na poprzednich badaniach nic nie było widać. – „Podczas tego badania jestem w stanie stanie sprawdzić więcej, niż na zwykłym USG. Widzę dokładnie przepływy krwi i mogę je zbadać w konkretnych miejscach. Tak, jak wspomniałem wcześniej, obraz serca jest nieprawidłowy, wypisałem wszystkie nieprawidłowości, które są, ale na tym etapie ja także nie jestem w stanie określić, jaka jest to wada. To wszystko dopiero się uwydatnia. Przez 3-4 tygodnie w sercu zachodzi bardzo dużo zmian. Najprawdopodobniej na poprzednim badaniu nie dało się wykryć żadnych symptomów, żadnych niepokojących zmian, tym bardziej, że było to zwykłe USG, na którym nie widać wszystkiego.” – odpowiedział pan doktor wyczerpująco na moje pytanie i zapytał, kto jest lekarzem prowadzącym ciążę. – „Znamy się z panem doktorem. Jeśli państwo chcą, to mogę do niego zadzwonić, powiedzieć mu o wynikach dzisiejszego badania i wspólnie zastanowimy się, co dalej.” – usłyszałam, po wypowiedzeniu nazwiska naszego lekarza. – „Tak, jeśli to możliwe. To dobry pomysł… My nie zapamiętamy większości z tego, co tu pan doktor nam powiedział.” – odpowiedziałam, mając jednocześnie wrażenie, że nagle cały świat się zatrzymał… Tłumiłam wszystkie swoje emocje, nie pozwalając im dotrzeć do siebie, by nie rozsypać się na kawałki. W głowie miałam jednocześnie milion przeróżnych myśli, jak i totalną pustkę. Wsłuchiwałam się w rozmowę telefoniczną obu lekarzy, starając się coś z niej zrozumieć, wywnioskować. Z resztkami złudnej nadziei czekałam, aż ktoś mi wreszcie powie, że to wszystko jest nieprawdą… Nie doczekałam się. Kolejne słowa swoim brzmieniem wypalały dziury w moim sercu.
Oboje bardzo przejęli się całą tą sytuacją. Pan doktor szukał możliwie najlepszego rozwiązania. Odłożył telefon i powiedział, że da nam namiary na profesora w Poznaniu. Mamy zadzwonić, powołać się na niego i umówić się na pilną wizytę. Nie ma czasu do stracenia, trzeba działać i możliwie jak najszybciej zdiagnozować wadę, by wiedzieć, co robić dalej. Dostaliśmy kartkę z wyszczególnionymi nieprawidłowościami, którym trzeba dokładnie przyjrzeć się na kolejnym badaniu. Pan doktor poświęcił nam dużo czasu i przekazał mnóstwo cennych informacji. Na koniec dodał, że bardzo trzyma za nas kciuki i prosił, abyśmy dali mu znać po kolejnych konsultacjach.
Wyszliśmy. Mimo świeżego powietrza, które wydawałoby się, że chce ukoić palący ból, ja nie byłam w stanie wziąć oddechu. Dusiłam się. Brałam ogromne hausty powietrza, jakby miało mi go za chwilę zabraknąć. Chciałam płakać, ale nie potrafiłam. Czułam przytłaczający ciężar każdego ze słów, które dźwięczały w mojej głowie. Rafał przytulił mnie i powiedział, żebyśmy weszli do samochodu. Siedzieliśmy, nie potrafiąc powiedzieć żadnego mądrego słowa, które byłoby w tej sytuacji odpowiednie… Nie wiedzieliśmy, co mamy teraz zrobić, gdzie pojechać. Czuliśmy się, jakby świat się zatrzymał, a my stoimy pośród nicości. Wokół totalna pustka. Wszystkie pozytywne emocje gdzieś uleciały. Została jedynie wdzięczność do pana doktora, za pomoc, wyczucie, motywację i wskazanie drogi, co robić dalej. – „Rodzice przecież czekają na jakieś wieści po badaniu. Jedźmy do nich.” – zdecydowałam. Jechaliśmy w ciszy, nie odzywając się do siebie. Kiedy dotarliśmy na miejsce, oboje rozpłakaliśmy się jak dzieci. Coś pękło, nie byliśmy w stanie powiedzieć nic więcej…
– „Siostra, to jak? Zobaczę moją małą siostrzenicę?” – przeczytałam w smsie. No tak, miałam wysłać zdjęcie. Przecież miało być dobrze…
– „Świat nam się zawalił…”
Łzy… Ciarki… Brak słów… Pięknie napisane choć tak bardzo trudne.. . Robisz świetną robotę! Dzięki!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak dobrze znam to uczucie, ten strach…
❤️
PolubieniePolubienie