
Cztery lata temu o tej porze chodziliśmy po schodach pomiędzy trzecim a dziewiętnastym piętrem Kliniki Uniwersyteckiej w Münster, robiąc sobie tylko przerwę na badanie KTG o stałych godzinach. Mieliśmy nadzieję, że takie spacerki przyspieszą nasze, już i tak opóźniające się spotkanie. Na popołudniowym badaniu, ze względu na nie do końca prawidłowy zapis KTG, lekarze zadecydowali o cesarskim cięciu. Pięć minut później leżałam już przed salą operacyjną, a przyszły tatuś zapytał położnej czy może szybko iść coś przynieść z mojego pokoju. -„Nie wiem czy pan zdąży. Ile czasu to zajmie?” -„dwie minuty”. Zgoda. Pobiegł. Ja zostałam, próbując uporać się z napływem przeróżnych emocji. Radość, bo już za chwileczkę wreszcie Cię poznamy. Ale tak samo wielki, paniczny strach o Twoje życie. Leżałam już na stole operacyjnym, czułam jak z każdą chwilą brakuje mi oddechu. Nagle podchodzi do mnie lekarz, który mówi po polsku. -„Jestem już. Wszystko w porządku?”. A nie, chwila. To nie lekarz, tylko mój mąż. Od góry do dołu ubrany, jak wszyscy inni obecni na sali. Zdążył. Przyniósł nasz woreczek z różańcem, medalikiem i modlitwami, który towarzyszył nam odkąd rozpoczęliśmy walkę o nasze dziecko. Usiadł za mną i głaskał po twarzy. Bardzo się baliśmy.
Dalej niewiele już pamiętam z tamtego dnia. Bardzo źle zniosłam operację i kolejne godziny. Wyryły mi się w głowie te najważniejsze chwile, które widzę nawet dziś bardzo wyraźnie. Pamiętam ten najpiękniejszy pierwszy krzyk i słowa Rafała: „Jest! Ona jest już z nami!”. Godzina 15:17, ósmy grudnia. Widzę łzy spływające po jego policzkach. Słyszę głos pełen wzruszenia, które zaciskało gardło. Od razu po pierwszym krzyku zabrali ją na badania. Nie wiem ile czasu minęło, byliśmy już we dwoje na sali obok. Dostaliśmy jej zdjęcie. Znów minął jakiś czas i przywieźli ją w łóżeczku, podłączoną już do wszystkich urządzeń monitorujących czynności życiowe i do leku, który musiał być podany od razu, by mogła żyć. Nie mogłam się podnieść, by ją zobaczyć. Niewiele pamiętam. Padła informacja, że mała nie wymaga intensywnej terapii i jedzie na oddział kardiologii. -„Idź do niej. Ja sobie poradzę” – powiedziałam od razu.
Z tego dnia pamiętam jeszcze jedno. Był już dość późny wieczór. Dzwoni do mnie Rafał, który siedział cały czas przy małej. Mówi, że lekarz pyta czy chce przyjechać do Michalinki. „O tej godzinie? Jak to możliwe? Pewnie, że chcę!” – powiedziałam od razu. Chwilę później przyszedł po mnie pan, który z całym moim wielkim łóżkiem zawiózł mnie kilka pięter wyżej, na oddział kardiologii do sali, w której leżała Michalinka. Postawił łóżko obok malutkiego łóżeczka Michaliny i wyszedł. „Jak długo mogę tu być?” – zapytałam. „Jak długo chcecie” – usłyszałam w odpowiedzi.
To był moment, w którym ogarnął nas upragniony spokój.
Koło godziny dwunastej, może pierwszej w nocy mąż odwiózł mnie z łóżkiem na salę, a ja zasypiając czułam już, że ta maleńka kruszyna ma w sobie więcej siły, niż ktokolwiek by przypuszczał. Byłam o nią spokojna.
Podczas leczenia wiele osób próbowało nas przygotować na to, z jakimi skutkami poszczególnych zabiegów, kolejnych operacji, niedotlenienia czy dodatkowych wad będziemy musieli zmierzyć się w przyszłości. Nikt nie spodziewał się, że można z tego wszystkiego wyjść w takim stylu, jak ONA.
Dzisiaj Michalinka obchodzi swoje czwarte urodzinki. Może nie będziemy obiektywni, ale to naprawdę bardzo pogodna, uśmiechnięta dziewczynka, która czerpie radość ze wszystkiego. Z każdej małej rzeczy. Jest bardzo mądra i często zaskakuje nas swoją pamięcią, umiejętnościami czy spostrzegawczością. Uwielbiamy jej przemyślenia na różne tematy, czy to, w jaki sposób tłumaczy sobie to, co nie do końca rozumie.
Michalinko, cztery lata temu my narodziliśmy się razem z Tobą na nowo. Pokazałaś nam świat, jakiego nie znaliśmy wcześniej. I choć to my powinniśmy uczyć Ciebie, mamy wrażenie, że paradoksalnie najwięcej uczymy się właśnie od Ciebie. Kiedy my cieszymy się z Twoich postępów, chwalimy za to, jak wiele swoich słabości już pokonałaś. Gdy z tyłu głowy mamy słowa, które kiedyś słyszeliśmy od wielu różnych osób odnośnie Twoich ograniczeń i w głębi serca czujemy, że może być Tobie ciężko pokonać kolejną barierę czy wejść na następny poziom. Kiedy nie oczekujemy więcej, tylko mówimy Ci, że możesz odpuścić, że nie musisz przecież we wszystkim dorównać innym, wtedy Ty wstajesz i mówisz: „No to patrzcie”. I tym uświadamiasz nam, jak bardzo malutcy jesteśmy w swojej wierze i jak wiele musimy się jeszcze nauczyć.
Mimo, że przyszło nam się zmierzyć z dziwną, trudną i niezrozumiałą rzeczywistością. Mimo, że nie będzie wielkiej imprezy z innymi dziećmi i szaleństwem atrakcji, tylko spędzimy je pewnie w trójkę, to dziś wypełnia nas nieopisana radość i wdzięczność za życie Michalinki i za wszystko, co spotkało nas na tej niełatwej drodze, którą do tej pory razem pokonaliśmy. Wdzięczność za to, jak Pan prowadzi nas przez wszystkie zakręty i trudności w życiu, za to jak wskazuje drogę i określa kierunek, a w sytuacji bez wyjścia pokazuje nam drzwi. Wdzięczność za to, że mamy siebie.
Chwała Panu!
Sto lat nasza wspaniała Córeczko! Zawsze bądź świadoma swojej siły, wartości i możliwości. Nigdy w siebie nie zwątp. My zawsze będziemy obok, kiedy będziesz nas potrzebowała.
zdrówka, uśmiechu od ucha do ucha i samych pogodnych dni dla uroczej Jubilatki 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba